Nie będzie małych elektryków

Już przez chwilę wydawało się, że auta elektryczne będą mogły w całej rozciągłości zastąpić spalinowe. To znaczy – będą mogły, a nawet będą musiały, ale okazuje się, że najprawdopodobniej nie będzie to zastępstwo jeden do jednego, bo nijak nie idzie stworzyć sensownego elektryka, który byłby małym autem miejskim. A może się da, tylko nikt nie chce?

Elektryki to przyszłość, bo… są proste

Samochód elektryczny w porównaniu ze spalinowym jest prosty jak dziecięca kolejka w zestawieniu ze składem TGV, przynajmniej dopóki nie uwzględni się w tym rozwiązań, które mają zapewnić możliwość jazdy autonomicznej czy dostarczyć pokładowy system rozrywki. Jako bazowy pojazd elektryk jest wręcz banalnie prosty, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w konstrukcji linii produkcyjnych, na których człowieka można wyeliminować bez najmniejszych problemów. Napęd jest prosty, silnik wręcz prymitywny – tu naprawdę nie ma większej filozofii i to spory atut. Tyle że na prostej konstrukcji dziś trudno zarobić. Ponieważ natomiast nie ma za bardzo jak skomplikować fizyki, to można utrudnić klientom życie od strony technicznej.

Producent: musicie mieć wielkie akumulatory

Rozwiązaniem, które dominuje dziś na świecie, jest wbudowywanie w auto elektryczne potężnej baterii akumulatorów. Mimo że są one ciężkie i zajmują sporo miejsca, to nadal bariera tysiąca kilometrów zasięgu jest dla większości elektryków nieosiągalna nawet na papierze. I producenci twierdzą, że to idealne rozwiązanie: jedziesz 200, 300, może 500 kilometrów i musisz zrobić postój na godzinę albo dwie (oszczędzamy tu cierpienia tym, którzy nie załapali się na ładowarkę i muszą ładować auto z sieci), żeby ruszyć dalej. Zresztą właśnie te akumulatory są piętą achillesową elektryków, co pokazują raporty z wyceną napraw na sprawdzauto.pl/.

Klient: a ja wiem, że nie muszę

I pierwsze elektryki (to początek XX wieku i nie zabrakło tu żadnego znaku), i spora część dzisiejszych aut elektrycznych w Chinach, dowodzą, że wielki akumulator wcale nie jest jedynym rozwiązaniem. Można zastosować nawet wyraźnie mniejsze baterie, a zamiast ładowarek, stawiać przy drogach po prostu stacje wymiany akumulatorów i tam niech obsługa ładuje je nawet przez tydzień, jeśli trzeba, skoro i tak jest ich mnóstwo. To rozwiązanie wydaje się doskonalsze, ale oczywiście, że jest niemożliwe, bo trzeba by było standaryzować akumulatory, a to przecież wykluczone – oczywiście ze względów marketingowo-ekonomicznych, a nie technicznych, czego dowodzi istnienie zwyczajnych baterii AA.

Producent: a ja mam to w nosie

Nie będzie więc małych elektryków, chyba że takie jak małe BMW albo Nissan Leaf (który też jest większy, niż auto w tej klasie naprawdę powinno), ale to jest okupione żenującym zasięgiem. Producentom nie zależy na wymiennych akumulatorach, bo na tym etapie nikt nie jest w stanie stworzyć sieci stacji wymiany baterii. A co ze stacjami ładowania? Przecież to nie producenci samochodów je stawiają – każdy kierowca elektryka wie, że znalezienie wolnego slotu to loteria, ale przecież tego w katalogu producent auta nie musi pisać.