Emil Zola „Germinal”

Oprócz ludzkiego, społecznego, politycznego tematu Germinala, kopalnia jest także jego metaforą. Powieść to powtarzające się, pełne udręki zejście w trzewia ziemi i równolegle w otchłań społeczeństwa wyrzutków, zmuszonych do desperackiej walki każdego dnia o utrzymanie się w minimalnych progach ludzkiej kondycji. A wyjścia na powierzchnię – na otwartej przestrzeni, na której węgiel rozpostarł duszący koc w salonach dżentelmenów, gdzie dopełnia się beztroski rytuał mieszczańskiego życia – są fizjologicznymi przerwami, pozwalającymi nabrać zapasów powietrza niezbędnych do kontynuacja „freedivingu” i razem zaostrzają klaustrofobiczne wrażenie kolejnego zejścia. Wszystko to w opowieści, która obejmuje zejście do piekła – pracy, kapitalistycznego wyzysku, napięć społecznych i buntu – oraz cudowne ostateczne wejście . Dzięki doświadczeniom Voreux, szybu kopalnianego, w którym bohater schodzi od rana w dniu swego przybycia, oraz doświadczenia wioski górniczej, w której jest witany, to, co na początku powieści było dygoczącym uciekinierem, który przybył na w mroźną marcową noc staje się w nieco ponad rok świadomym człowiekiem, który we wspaniałym wiosennym świcie kroczy ku swojej przyszłości politycznego agitatora.

Metafora powieści jako kopalni odnosi się jednak przede wszystkim do tłumacza, i to nie tyle dlatego, że musi uzbroić się, jeśli nie w narzędzia, to w przestarzały już leksykon pracy górniczej, ale dlatego, że musi cierpliwie kopać – i zawsze narażony na zawalenia, wybuchy i powodzie – w tkance językowej, która wydaje się i faktycznie jest, ale może zawierać, a czasem tylko sugerować wszystkie niezbędne wibracje do wyrażania idei, emocji, wrażeń i najróżniejszych pasji. Ponieważ Germinal „to wiele powieści w jednej: bajka inicjacyjna, powieść regeneracyjna, mroczna opowieść, sentymentalny melodramat, relacja dokumentalna, tragedia erotyczna, powieść historyczna, narracja karnawałowa, proza ​​poetycka i symboliczna, współczesna epopeja, wizjonerska mitopeja. Każda z tych form nie ma swojego specyficznego i wyraźnego głosu, jednak posiada niezauważalną, ale namacalną współobecność, rodzaj ciągłego basu, z którego od czasu do czasu kształtuje się jedna z wielu różnych melodii. Na pewno nie przez improwizację, jak to miało miejsce w muzyce barokowej, ale dostosowanie się do rozwoju złożonej i wieloaspektowej historii, pozostawiając swobodę wypowiedzi tematom, które wydają się nie do pogodzenia – seks i spory polityczne i związkowe, namiętność miłości i przemocy, zarówno indywidualne, jak i zbiorowe, wulgarne kpiny i wyrzuty zazdrości, wiejskie festyny ​​i górnictwo, choroby i różne oblicza kapitalizmu – i to w tonach, które inaczej wydawałyby się dysonansowe, patetyczne, obsceniczne, rozumowe, wojownicze, a nawet epickie który na ostatniej stronie jest zaszczepiony,

Zadaniem czytelnika jest znalezienie standardowego poziomu dla języka docelowego, który ma taką samą wszechstronność i obsługuje te same wielokrotne i różne dane wejściowe bez niepowodzeń i odrzuceń. Pozornie niewdzięczna praca, ponieważ nie można jej szczegółowo zilustrować i można ją ocenić tylko w całości, ze względu na podziemną spójność, którą naprzemienność, a czasem nakładanie się tematów i tonów, utrzymuje nawet w nowym języku. W rzeczywistości to dzięki tym cierpliwym wykopaliskom okazuje się, że Zola jest nie tylko wielkim powieściopisarzem, budowniczym wątków obnażających człowieka i społeczeństwo swoich czasów, ale także wielkim, niezrównanym prozaikiem, który wie, jak znaleźć instynkt i często z tym samym wyrazistym szczęściem, którego szukania pilnie uczył Flaubert.